Był mroźny październikowy poranek. Wiatr lekko zacinał od północy. Opadłe liście łączyły się w szarobury dywan okrywający świat przygotowując go do zimy. Stary, zapomniany radziecki cmentarz wojenny otoczony zardzewiałym ogrodzeniem, położony na skraju lasu tworzył obraz ponury i nieprzyjazny.
Wśród listowia ukryte dwie postacie ubrane w czerń i zieleń. Na piersi widniały im spadochrony z pikującym orłem. Na głowach mieli bordowe berety. Z pod jednego z nich, opadając na ramiona, wił się płowy warkocz, a jego posiadaczka stała z rękoma w kieszeni. Druga postać o ewidentnie męskiej posturze, skrzyżowała ramiona i stała oparta o drzewo. Oboje wpatrywali się w zbliżające się postacie.
Później mówiono, że ludzie ci nadeszli od północy od ulicy Sportowej. Szli pieszo, a objuczone plecaki nieśli na plecach. Było zimno, a ludzie ci mieli na sobie ubrania polowe. Zwracali uwagę. Imiona ich brzmiały: Weronika przez niektórych zwana Wera, Zofia z dalekich Cewicach zwana Zochą, Sebastian przez osiedlowych wojowników obdarowany przydomkiem Seba, Zuzanna, Tobiasz, Justyna i Sergiusz ochrzczony mianem Sergiej.
Zatrzymali się przed bramą cmentarza. Od dwóch postaci otrzymali mapy by wyruszyć na szlak. Pokonali dwudziestocztero kilometrową trasę najeżoną punktami sprawdzającymi ich wiedzę i umiejętności, aby w nocy z 29 na 30 października uklęknąć przy ognisku i zdobyć barwy 7 Harcerskiej Drużyny Czerwonych Beretów.